Pradziadek mojego męża – Jan – kupił 4 ha gruntu na wzniesieniu, w czasach, kiedy podupadły dwór wyprzedawał swoje nieruchomości. Jan zajmował się kuśnierstwem – garbował skóry i szył z nich płaszcze na zamówienie dla „panów”, stąd prawdopodobnie miał pieniądze na zakup ziem. Jan zamieszkał na szczycie wzniesienia w kamiennym domu wraz ze swoją młodo poślubioną żoną – Katarzyną, z domu Halcerz.
Mieli 5 córek – Agatę (ożeniona z Koniecznym, późniejszym autorem historii Skrzydlnej), Ludwikę, Annę, Antoninę, Marię i 2 synów – Antoniego i Wojciecha. Antoniego wykształcono na księdza, ale niestety zmarł młodo. Zawsze cierpiał na żołądek, a kilka miesięcy przed śmiercią, w zimie wpadł do strumienia i jego stan znacznie się pogorszył. W ostatnim liście do rodziców tak pisze:
(…) od 25 października jestem w Jakóbkowicach, u swego kolegi proboszcza. Wziąłem na rok urlop u Biskupa, bom jest ciężko chory na żołądek. Już od maja mi się nie poprawia, boli, chodzić się nie da, zjeść tem bardziej, a do tego dołączył się katar kiszek. Są to wrzody żołądka, albo rak, pewnie rak. Mszy św już nie odprawiam. Przy tem wszystkim trzeba się spodziewać śmierci, jeżeli Pan Bóg nie odmieni. Na pogrzeb będę miał pieniądze, a rzeczy moje przekazuję wam w testamencie. (…)
Antoni sporządził testament 28.10.1928 r, zostawił go u proboszcza.
Pieniędzy, jakie zostaną po pogrzebie po 200 zł ojcu i matce, resztę w równych częściach bratu i siostrom. Ubranie całe i koszule bratu Wojciechowi, pościel oraz łóżko siostrze Marii, szafkę, stół, stołki, umywalkę siostrze Annie, materiał na poszewkę, 2 poszewki, budzik siostrze Agacie, szklanki, kieliszki siostrze Antoninie, obrazy podzielić pomiędzy siebie. Pogrzeb zapłacony, długów żadnych.
Jedna z córek – Antonina popłynęła do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu zarobku, na bilet uskładała sobie wynajmując się do pracy na roli. Do Stanów podążyła za swoim narzeczonym. W obcym kraju czuła się bardzo źle, ogromnie tęskniła za Polską, ziemią i rodziną. Jednak żyła tam kilka lat, wyszła za mąż za ukochanego z Polski, urodziła kilkoro dzieci i dopiero wróciła. Ojcu – Janowi przesłała dolary na zakup lasu, ten zbyt późno wybrał się na Śnieżnicę i pozostały tylko bardzo strome działki leśne. Ciocie wspominały, że aby zbierać tam grzyby, czy chrust, musiały przywiązywać się do drzew. Antonina po powrocie chciała kupić gospodarstwo w pobliżu rodzinnej miejscowości, ale nie było żadnych ofert, dlatego też ostatecznie osiedliła się pod Poznaniem. Tam mieszkała do końca swoich dni, ale zawsze tęskniła za ojcowizną.
Ludwika wyszła za mąż i urodziła 3 dzieci. Jej mąż walczył w czasie I wojny św. jako ułan. Szczęśliwie powrócił do domu, ale wkrótce zmarł osieracając małe dzieci. Najmłodsze miało 3 tygodnie. Młodej matce pomagał brat Antoni oraz rodzina. Ludwika nigdy nie wyszła po raz drugi za mąż.
Wojciech był najmłodszym dzieckiem, wysłano go do gimnazjum w Myślenicach. Jego rodzice pieszo pokonywali odległość 20 km, aby donieść mu jedzenie. Niestety jego naukę przerwał wybuch I wojny św. Wojciech został powołany do wojska, służył w I pułku Strzelców Podhalańskich. W czasie wojny został raniony w plecy oraz przeszedł malarię. Nigdy już nie wrócił do pełnego zdrowia. Z frontu tak pisał do swoich rodziców:
Moi drodzy! Przypadkiem dowiedziałem się, że wy kochany Tatusiu trapicie się tem, żeście mi tam coś obiecali kiedyś, a teraz obawiacie się, że może po wojnie nie będziecie w stanie w tym stopniu wypełnić, jak powiedzieliście. Proszę was kochani Tatusiu i Mamusiu ani sobie do głowy takich rzeczy nie przybierajcie. Nie ma dla mnie gorszej rzeczy niż mowa o jakimś posagu. Wiedzcie że jeżeli ja myślę o jakiej żeniaczce, to nigdy o posagu nie myślę – żeby tylko pan Bóg litościwy mię szczęśliwie do domu pozwolił, to wszystko dobrze będzie. Główną rzeczą u mnie jest to, żeby pan Bóg dobrą żonę dał z którą szczęśliwie i w zgodzie mógłbym żyć a majątek jest to dla mnie rzecz całkiem uboczna. Zakańczam na dziś, a wasze rączki całuję, a Marysi i Ludwisi zasyłam pozdrowienia.
Rodzice znaleźli Wojciechowi żonę – do ich gospodarstwa przylegało kilka ha ziemi sąsiadów. Sąsiedzi mieli młodziutką córkę. Wojtkowi, zaproponowano gospodarstwo i ożenek z 17-letnią Marią, która jako wiano dostała 1,8 ha. Spisano Umowę Przedślubną, w której zawarto liczne punkty mówiące o spłacie należnej części rodzeństwu przez Wojciecha, o dożywotnim utrzymaniu rodziców i niezamężnej siostry – Marii oraz o konieczności utrzymania czystości małżeńskiej do osiągnięcia pełnoletności młodej żony – Marii. Z pobieżnych obliczeń wynika, że ostatniej obietnicy młodzi małżonkowie nie dotrzymali – bardzo szybko przyszło na świat pierwsze dziecko – wujek mojego męża – Roman, rok później urodził się ojciec męża – Jan. Potem po kolei 4 dziewczyny – Józefa, Emilia, Maria i Antonina.
Wojciech nie do końca spełnił się jako gospodarz, można się tylko domyślać, jak ciężko pracował na kamienistej, gliniastej roli wraz ze swą małżonką. Mieli 5.5 ha, na których zasiewali zboże, sadzili ziemniaki, buraki. Wojciech prawdopodobnie byłby uzdolnionym konstruktorem, gdyż sam zbudował wiatrak, w całości z drewna. W tych czasach ludzie męli ziarno na mąkę, w ten sposób Wojciech pracował również jako młynarz. Później młyny nie były już potrzebne i wujek rozebrał wiatrak. Bardzo żałujemy, że tak się stało, dlatego tym bardziej byłam szczęśliwa, gdy znalazłam zdjęcia starego wiatraka i to w dodatku z Wojciechem na jego tle.
Cała rodzina mieszkała w drewnianym domu wybudowanym na planie litery L, stodołę połączono z częścią mieszkalną. W środku, na placyku wbito kierat, czyli żelazne urządzenie do mocowania konika, którego zadaniem było chodzenie wkoło, by kamienne żarna się obracały i męłły mąkę. Kierat – mocno zarośnięty – jest do tej pory na działce. Dom miał piwniczkę i warsztat Wojciecha. Na pięterku mieszkała siostra Wojciecha – Maria, która z góry obserwowała, jak bawią się dzieci, wołała ich na posiłki, dokarmiała ptaki. Maria zajmowała się zielarstwem, chodziła po polach, zbierała i suszyła zioła, historia o niej tutaj. W 1960 r dom spłonął od uderzenia pioruna. Postanowiono wybudować nowy.
Wspólnymi siłami postawiono stodołę i dom parterowy z poddaszem do zaadoptowania. Poddasze nigdy nie zostało ukończone, a na parterze zagospodarowano kuchnię i 2 pokoje.
W tym czasie siostry odeszły mieszkać do innych miejscowości, Roman nigdy się nie ożenił. Z tego też powodu, przypuszczam, budowa domu nigdy nie została ukończona. Babcia była już zbyt stara i nie miała skąd brać środków na wykończenie, wujek niewiele zarabiał jako palacz w szkole i dorywczo kurier gazety limanowskiej. Roman zajmował się głównie uprawą roli, hodował też krowy. Wszystko robił starymi metodami, dopiero na 10 lat przez śmiercią kupił sobie traktor, którym jeździł mój mąż, trochę mu pomagając. Teraz, gdy staramy się dbać o ziemię, las i sady, wiemy, jak ciężką pracę wykonywał wujek. Nie dziwi nas już to, że nigdy nie miał czasu na to, by pomyśleć o sprzątaniu, czy wykończeniu domu w środku. Wujka ogromnie cieszyła uprawa roli i opieka nad bydłem, to dawało mu radość życia. W czasie wolnym od pracy słuchał radia, stąd zawsze był na bieżąco z tym, co się działo w kraju. Lubił też obserwować przez lornetkę drogę i w ten sposób miał czuwanie nad tym, co dzieje się we wsi. Ludzie bardzo miło go wspominają, mówiąc o nim, że owszem był trochę dziwakiem, ale nigdy nikomu źle nie życzył i krzywdy nie robił, nie wtrącał się w cudze życie i sam też chciał żyć po swojemu. Na zdjęciu Roman jest z siostrą Marią, która tak, jak jej imienniczka z rodziny – Maria, siostra Wojciecha – również kocha naturę i zioła. Ciocia lubi do nas przyjeżdżać, opowiada nam stare historie, cieszy się ze zmian, które wprowadzamy, a my cieszymy się jej obecnością.
Nieraz zastanawiałam się, czy wujek był szczęśliwy. Pewnie tak, ale myślę, że żałował czasami, że nie ma rodziny, dlatego też tak czekał na nasz przyjazd. Nigdy nie ocenialiśmy tego, co robił, nie dawaliśmy mu „rad”. Mąż tylko robił to, o co on prosił, mimo iż nie zawsze było to w naszym kanonie mądre. Na przykład wujek z zapamiętaniem zwoził siano do stodoły, które nie znikało w przeciągu tych lat, a ciągle się gromadziło. Nie chciał też dawać traktora do naprawy mężowi, tylko chciał wzywać specjalistę. Dopiero kilkugodzinne „podchodzenie” do tematu naprawy skłoniło wujka do zmiany decyzji i mąż mógł już zająć się naprawą – z pewnością poczuł się dużo lepiej, skoro awansował na „specjalistę”. Wujek miał swoje dziwactwa, ale przez to był też dla nas kimś wyjątkowym. Jego śmierć spowodowała, że miejsce, do którego tak bardzo lubiliśmy jeździć, przez 2 lata czasu straciło dla nas swój czar, brakowało nam go ogromnie. W końcu zdecydowaliśmy, że przeprowadzimy dosyć zagmatwane sprawy formalne, by móc wykupić gospodarstwo, które już zaczęło zarastać brzozami. Teraz jesteśmy jego właścicielami i jednym z naszych marzeń jest, by dokupić część ziemi, którą dziadkowie odcięli z gospodarstwa i sprzedali, by móc wykształcić Jana – ojca mojego męża.
Ananda
Niesamowita historia! Tak, urocza że łzy mi stoją w oczach… Dziękuję Ci Małgosiu, za te chwile, że mogłam spędzić z Twoją cudowną rodziną. Piękne zdjęcia!
Wartości tego życia były na pewno bardzo cenne, teraz w wielkich miastach ceni się pieniądz, ale ogromnie się ciesze, że zawsze pozostają ludzie mające inne priorytety życiowe.
Małgosiu, prowadzicie może też agroturystykę?
Małgorzata Kaczmarczyk
Ananda, na razie nie prowadzimy agroturystyki, ale zapraszamy do siebie ludzi, można u nas nocować, zapalić ognisko, poszukać ziół i pobyć ze sobą. Zapraszamy. 🙂
Ananda
O, dziękuję, Małgosiu, za zaproszenie. Chętnie skorzystam z okazji latem, jeżeli mi się uda, bo bardzo lubię twoje tereny, naturę bez masowej turystyki 😉
Małgorzata Kaczmarczyk
Super, bardzo się cieszę. 🙂
Niemięsojadka
Jestem pod wielkim urokiem przeczytanej opowieści. Zdjęcia cudne, ludzie piękni. Żyli skromnie, prawda? Nie potrzebowali mnóstwa rzeczy materialnych, mieli jedzenie, ubranie i dach nad głową. I mieli siebie! Czuję, że zarwię dziś noc, czytając Twe wpisy. Dzięki serdeczne!
Małgorzata Kaczmarczyk
To ja ci dziękuję 🙂 niemięsojadko ;). Wujek do końca żył tak, jak dawniej się żyło, ale to też nie jest dobre, może kiedyś o tym napiszę – no właśnie, jak żyć? Cieszę się, że nadal masz ochotę czytać, ciekawi mnie, który artykuł jeszcze ci się spodoba?
Szkatułka Cook
Nie mam gdzie tego skomentować, więc sobie tutaj napiszę … przeczytałam post Historie rodzinne i serce mi kołatało z wrażenia i sama nie wiem z czego … Cudownie znać historię swojej rodziny i tak dokładnie i do tego mieć tyle pamiątek Małgosiu. Jaka by nie była ta historia to jest zawsze nasza i naszych bliskich. To nasze dziedzictwo. Skarb. Cudnie, że masz … moje w kawałkach, układam, scalam. Mocno Cię ściskam. Szkat
Małgorzata Kaczmarczyk
Tak, mam historię rodzinną w kawałkach, dobrze to ujęłaś. Zostały nawet kwitki opłaceń za prąd, podatki. Każdy jeden szczegół ich ciężkiego życia – i co wyrzucić? Ciężko.